To bylo takie utulone, wysnione, ukolysane w moich romantycznych godzinach marzenie. Wenecja, zima, ja i mezczyzna, moj ukochany mezczyzna. Jakos kobieta nigdy nie wchodzila w rachube. Chyba nie mam jednak sklonnosci bi-seksualnych.
Wreszcie spelnilam to marzenie, (czy marzenia same sie spelniaja, czy my je poprostu spelniamy i tego dokonujemy?)
Byla zima i bylo zimno, byla Wenecja, bylam ja i byl Jim.
Jim, ktorego kocham i ktory mnie kocha. Kocha mnie tak cieplo i tak delikatnie.
Wenecja jest szczegolnym miastem, czyms calkowicie szczegolnym i odrebnym w miastozbiorze innych ziemskich planet.
Chyba nigdy nie spotkalam miasta tak melancholicznego, tak nieziemskiego, tak calkowicie oddalonego od przyszlosci i pograzonego w swej wielkiej przeszlosci az do zatracenia i zaglady.
Moze to ta swiadomosc, ze katastrofa moze nastapic tak poprostu i tak nagle, wplywa to w jakims stopniu na atmosfere miasta, na stopien swiadomosci jego mieszkancow, na poziom melancholii przechylajacych sie domow i odpadajacych- odlatujacych tynkow, wody, mieszkancow, zabytkow, na poziom cen w skelpach, na madonny Belliniego, na dekadencje i jakas niewyjasniona ale podswiadoma wyzszosc wlascicieli tamtejszych galerii, obsugujacych w hotelach, podajacych najdrozsze capuccino kelnerow......
A moze to tylko moja nadwrazliwosc artysty odpiera to wszystko w skrzywionym zwierciadle mojej rzeczywistosci, tak innej niz rzeczywistosc innych.....
A moze tych innych jest duzo, tylko trzeba ich chciec odnalezc i spotrzec wsrod tych biliarda normalnych w swej nienormalnosci

Komentarze

Popularne posty