Dziwny Sen
Bardzo fantastyczny. Jak film z pogranicza dwóch gatunków Science Fiction i Surrealizmu. Z rzeczywistości wzięły się niektóre osoby w tym śnie występujące, takie jak Ciocia Ania, Halinka, Zosia, moja mama, mój tata, chociaż on był niewidoczny. Był jakgdyby gdzieś tam, ale go nie widziałam. I ja. Jako młoda kobieta/ dziewczyna i ja jako dzidziuś. Były dwa różne wymiary czasowe. Był Madryt i jakieś inne miasto. Madryt był z tej drugiej dymensji czasowej i przestrzennej. Ponieważ zobaczyłam siebie jako dziecko i poznałam, że to ja to postanowiłam pójść na poszukiwanie matki dziecka, w tej innej przestrzeni czasowej, w Madrycie. Ale przedtem jeszcze, byłam w domu, chyba moim domu. W kącie pokoju do którego weszłam coś się kręciło, latało, był jakiś dziwny przekręt. Nie wiedziałam co to może być. Pobiegłam do teatru, spotkanie, poznania z aktorami, reżyserem. Opowiadałam im, że piszę i maluję. Wróciłam do domu i znowu ten straszny odgłos szamotania wychodzący z jednego z pokoi. Już tam miałam wejść, gdy nagle przy drzwiach ukazała się żmija, jak gdyby w tańcu i podskokach. „Biegnę do drugiego pokoju, staram się zamknąć drzwi, ale żmija się wpycha za mną. Przytsaskuję drzwi w panicznym strachu i odcinam żmiji łeb i tak stoję i przyglądam się konwulsyjnym dogorywaniom kawłka żmiji. Tysiące innych dużych i małych żmij żyje w naszym mieszkaniu.
Już po wizycie terminatora, zlikwidował płazy. Maluję pokój, będą przepiękne abstrakcyjne freski, jest ciocia Zosia.
Jestem w innym wymiarze czasowym. Jestem w Madrycie. Żeby poruszać się szybciej, poruszam się po ulicach Madrytu w metalowej beczce. Wszystkie ulice schodzą w dół. Zjeżdżam po bardzo długich schodach w dół, ciągną się i niechcą skończyć, jest to dość ryzykowne, nie wiem jak hamować. Muszę dobrze balansować ciałem. Zatrzymuję się na rogu ulic. Pusto, brudno i biednie. Jakaś kobieta wychodzi z domu, mówi mi jak mam dojść do ulicy Calle de la Cruz”. Tam spotkałam też dwóch ludzi, których znałam, czy też poznałam wcześniej. Oni byli też z tego innego wymiaru. Jeden z nich był chyba reżyserem (w innej przestrzeni czasowej), w średnim wieku, młodszym średnim. Drugi to był aktor, bardzo przystoiny. Reżyser był po prostu dobry i miły. Spali na ulicy, w ogromnym lóżku. Lóżko było piękne, w kolonialnym stylu, z ciemnego drewena. Leżały ogromne poduchy w purpurowych podszewkach. Kolorowa pościel, i tak pomiędzy tymi spasionymi i dojrzałymi kolorami leżał ten przystoiny aktor. Obaj coś ode mnie chcieli, każdy z nich coś innego. Aktor chciał się chyba seksować, a reżyser miał jakieś matczyne uczucia dla mnie, widocznie spełniał funkcję pomocnika. Byłam tam z dzieckiem, czyli sobą w wieku niemowlęcym, nosiłam je na rękach. Tych dwóch zaproponowało mi spanie między nimi. Zjawił się nagle jakiś podejrzany hiszpan, i stwierdził, że najlepiej będzie pozbyć się niemowlęcia. Zaproponował, że może je zabić.
„Jestem z powrotem w tym pierwszym wymiarze. Ciocia Zosia skończyła malować mój pokój. Nawet nieźle jej to się udało. Wygląda ładnie, tylko ten wystający punkt z brzucha. Coś bardzo dziwnego urosło w jej brzuchu, macam to, okazuje się, że to jest po prostu penis. Penis w permanentnym wzwodzie w cioci Zosi brzuchu?!”
„Jestem z powrotem w Madrycie, ten okropny hiszpan podgląda mnie jak biorę prysznic, strasznie krzyczę. Przybiega reżyser i uspakaja mnie, żebym się nie bała, że mnie będzie bronić i ochraniać. Ten drugi ciągle leży w łóżku”.
Nagle zdałam sobie sprawę, że jeśli ktoś zabije niemowlę, to zabije jednocześnie i mnie. Mogłabym w tymj innym czasie po prostu nie zaistnieć albo przestać istnieć. Musiałam znaleźć matkę dziecka. Musiałam pójść na Wielki Plac - Plaza Mayor – tam powinnam ją znaleźć. Dlaczego matka tego maleństwa, które było mną, nie była moją matką? Albo dlaczego tak nie myślałam?
Komentarze
Prześlij komentarz